Strony

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Zimowe Tornado

Gdy zima ogarnęła chłodem połowę świata a pewna mała gospoda w połowie znikła pod białym puchem w oddali pojawił się zarys niewielkiej postaci, przedzierającej się przez kolejne zmrożone zaspy.

Mocno zaciągnięta na głowie, ciepła czerwona czapka zakrywała jedną połowę twarzy, drugą pokrywała gęsta siwa broda. Jedyną widoczną częścią oblicza tej postaci był gburowaty nos, równie czerwony (zapewne od mrozu), jak czapka i płaszcz właściciela. Grube wełniane rękawiczki trzymały sznur sań, na których ledwo trzymał się wielki wór.

Czy ten opis przypomina Wam (drodzy Czytelnicy) kogoś konkretnego? Oczywiście – macie rację – toż to krasnoludzki kupiec z gór na północy! Zmęczony, zatroskany i zziębnięty. Właśnie zatrzymał się na chwilę, odsłonił palcem czapkę, by skorygować kierunek w jakim podąża. Ledwo widząc cokolwiek złapał kolejno za wszystkie ozdobne zatrzaski wiszące na brodzie. Każdy z nich miał wizerunek zwierzęcia z wielkim porożem.

– Już niedaleko. – parsknął – Już niedaleko Błyskawico, Rudolfie i cała reszto… – mówiąc do zwierzęcych wizerunków.

***

Zanim krasnolud dotarł na miejsce, biesiadnicy w gospodzie jeszcze przez chwilę cieszyli się błogim spokojem. Trzech mężczyzn siedziało przy stołach, jedząc i pijąc. Samotna kobieta trzymała w ręku kubek rozgrzewającej nalewki. Ubrana w biały kubraczek dziewczynka, siedziała samotnie w kącie i przyglądała się gościom. Gospodarz za ladą przecierał kufle a jego żona zajmowała kuchenną wnękę. Nagle! Drzwi wpuściły zimne powietrze, otwierając się na oścież.

– Ho! Ho! Ho! – krasnolud okrzykiem powitał gości – Szykować miejsce dla zbłąkanego wędrowca! Dawajcie ciepłego jadła! – zażądał.

– Oczywiście. – odpowiedział gospodarz – Kwiatuszku, co jedzą krasnoludy? – zapytał żony.

– To samo co ludzie, tylko większe porcje. Ty stary ramolu! – odpowiedziała – Oby cię pokręciło… – dodała.

Krasnolud usiadł blisko paleniska, nie zdejmując nawet czapki. Niedługo po tym żona gospodarza podała mu jadło i spojrzała na niego uważnie – wyglądał na kupca, dlatego nie zapytała, czy ma pieniądze. Gdy krasnolud zjadł, przeciągnął się mocno i wykrzyczał pełną gębą:

– Pora na prezenty! Chodź tu maleńka. – zachęcając siedzącą w kącie dziewczynkę do przybliżenia się.

– Prezenty? – zapytała nieśmiało i podeszła do krasnoluda, który posadził ją na kolanach, po czym wyjął zakrzywiony nóż spod czapki.

– Prezenty dla mnie malutka! – krzyknął śmiejąc się – Dawajcie co macie, albo dziecko ucierpi! Monety, biżuterię, drogie kamienie. Wszystko zmieści się w moim worku.

Trzech gości jedzących w gospodzie wstało. Jeden szybko uciekł za drzwi, drugi zemdlał a trzeci stoi – był to elf o ciemnej skórze.

– Też zemdlejesz, czy zachowasz się jak prawdziwy elf i zaczniesz błagać o życie? – zapytał drwiąco krasnolud.

– Ani jedno, ani drugie. Oto mój prezent… – odpowiedział elf, jednocześnie puszczając z ręki małą bombę dymną, która szybko ukryła wszystko co znajdowało się w pomieszczeniu.

Krasnolud widział ledwie czubek własnego nosa, poczuł lekkie szturchnięcie, po czym przybliżył szybko wzrok do dziewczynki, by upewnić się, że ciągle ją trzyma – ku jego zdziwieniu, został tylko jej biały kubraczek. Kiedy znów spojrzał przed siebie, ujrzał ciemną, zaciśniętą pięść. Krasnolud stracił na chwilę równowagę, ale wściekłość pozwoliła mu o tym zapomnieć i ruszył w stronę skąd przyleciała ciemna ręka przeciwnika. Otrzymał wtedy kolejny “prezent”: kopniak w zadek, dzięki któremu przeturlał się przez izbę, drzwi, by wylądować w zaspie na dworze. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się.

– Nienawidzę elfów! – parsknął krasnolud – Jeszcze się z nimi policzę.

Dym w gospodzie opadł. Elf stał na środku, trzymając przestraszoną dziewczynkę za rękę. Żona gospodarza rozglądała się wściekle.

– Gdzie ten pokurcz?! – krzyknęła wywijając patelnią – Drań nie zapłacił za posiłek!

– Wyszedł, ale zostawił to. – elf pokazał sakiewkę – Powinna pokryć jego zaległość… i moją. – dodał, nie wspominając, że odciążył już znacznie ten woreczek.

– Powinna, powinna. – żona gospodarza zachichotała i wzięłą sakiewkę do ręki – Mógłbyś jadać tu częściej.

Jednak elf nie odpowiedział, puścił rękę dziewczynki i zrobił krok w kierunku drzwi, gdy naglę poczuł ciężar na swoim ramieniu. Zatrzymała go kobieta, która wcześniej samotnie zanurzała smutki w nalewce.

– Czy mogę zająć panu chwilę? – zapytała chybotliwym głosem.

– Nie tutaj. – elf zaprowadził kobietę na zaplecze, dając gospodarzowi monetę. – Potrzebujemy chwili prywatności. – powiedział.

Zmartwiona kobieta ze strachem patrzyła na mężczyznę, nigdy wcześniej nie najmowała złodzieja czy oszusta. Dygocząc otworzyła usta, lecz nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Elf sam zaczął cicho:

– Co mam zrobić?

– Udawać kogoś. – odpowiedziała kobieta.

– Jaka jest stawka?

– Kilka rubinów, złoty naszyjnik… – przełknęła ślinę – Niedużo, ale nie namęczy się pan.

– Kogo i jak długo miałbym udawać?

– Ojca mojej małej córeczki. – odpowiedziała i złapała elfa za fraki, wpadając z nim na drewniane miotły i wiadro – Błagam. Tylko jeden dzień. – przekonywała – Sierotka nigdy nie poznała ojca, teraz choruje i nie dotrzyma końca zimy. – coraz mocniej zaciskała dłonie, by mężczyzna wysłuchał jej do końca – Trzymałam kilka skarbów, by zapewnić jej przyszłość, ale teraz to nie ma znaczenia…

Gospodarz przysunął ucho do drzwi zaplecza, zza których dobiegały dziwne odgłosy. Nic konkretnego nie usłyszał, za wyjątkiem upadających mioteł i dartych ubrań. Z uśmiechem postawił krzesło przed drzwiami, po czym usiadł na nim, przecierając dalej kufle.

– Co to za hałasy stary zbereźniku? – zapytała go żona.

– Nic moja droga, wiatr lub mysz. Zajmę się tym zaraz kwiatuszku. – odparł.

Tymczasem na zapleczu, negocjacje trwały.

– …chcę by moja córeczka choć jeden dzień spędziła z ojcem. Nie może pan odmówić. Widziałam co zrobił pan dla tej dziewczynki, wiem że moje słowa nie są panu obojętne. – nie mogła przestać mówić.

– Dobrze. – odpowiedział elf – Puść mnie. Robota jak każda inna.

– Wspaniale. – kobieta odsunęła się od mężczyzny – Dużo nie mówiłam córce. Nie zna nawet imienia, wie tylko, że jej ojciec jest podróżnikiem. Jeśli zmyśli pan kilka historii z dalekich zakątków świata, na pewno uwierzy, że spotkała ojca.

Po skończonej rozmowie, drzwi zaplecza otworzyły się. Gospodarz uśmiechał się szeroko wyciągając rękę w oczekiwaniu na dodatkową zapłatę.

– Pilnowałem wejścia drogi panie.

– Dlatego zapłaciłem ci przed wejściem. – zbył go – Pewnie i tak nie ujrzysz mnie nigdy więcej. Po cóż miałbym płacić ci ponownie. – elf zdziwiony swym gadulstwem, szybko wyszedł z klientką na zewnątrz.

***

Zaledwie godzinę później, oboje dotarli do chatki na skraju lasu, gdzie mieszkała kobieta z dzeieckiem. Miejsce to było zaniedbane. Przed wejściem klientka zatrzymała elfa na chwilę.

– Pozwól, że najpierw wyjaśnię jej, kto do nas przybył. – poprosiła – Przygotuj się w tym czasie.

Elf posłuchał i poczekał. Zastanawiał się w tym czasie, czego chce ten gburowaty krasnolud, który podążał za nimi od samej gospody, stoi teraz przyczajony za drzewami – przynajmniej tak myślał elf. W rzeczywistości obserwowała ich zupełnie inna postać w długim płaszczu z kapturem.

– Już możesz. – klientka otworzyła drzwi zapraszając najętego oszusta do środka.

Wewnątrz małej izby, obok kominka, stało wielkie łóżko z niewielką istotą skrzętnie opatuloną kocami. Elf podszedł do niej i delikatnie pogłaskał po główce.

– To ona? – zapytał.

– Tak, to twoja córka. – skłamała.

– Słabo widzę. – szepnęła dziewczynka – To naprawdę ty? Jesteś moim ojcem? – kaszlnęła – Wreszcie będziesz mógł opowiedzieć mi o wszystkich swoich podróżach.

– Opowiem o wszystkich córeczko. – zapewnił.

Dziewczynka wypytała go o wiele prostych rzeczy – pochodzenie, wiek, ale najważniejsze było pytanie o imię. Gdy łotr wyjawił jak się nazywa, dziewczynka skrzywiła się i powiedziała:

– Naprawdę tak masz na imię? Będę cię nazywać “Ojcem”. – stwierdziła – Teraz wiem, dlaczego Mama nigdy nie mówiła jak się nazywasz. Trudno zapamiętać takie imię. – wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Kilka następnych godzin upłynęły na słuchaniu opowieści elfa o dalekich podróżach statkami, o sztormach i wichrach. Opowiadał o przeszłości i pochodzeniu. Sam nie wiedział dlaczego tak dokładnie opisuje swe życie, nigdy wcześniej nie zdradził nikomu nawet imienia, zawsze używał pseudonimów. W sercu tłumaczył sobie, że nie chce okłamywać dziewczynki więcej, niż wymaga tego zlecenie – prawda była jednak inna. Nie zauważył doczepionej do ubrania małej torebeczki, którą podrzuciła mu klientka, gdy byli na zapleczu w gospodzie. Podstępne zaklęcie zmuszało go do mówienia prawdy.

***

– Ojcze! Już czas. – krzyknęła śmiele dziewczynka – Jest północ, tradycja każe – kaszlnęła – tradycja każe rozpalić ognisko. Zaniesiesz mnie na zewnątrz? – zapytała.

– Ubierz się. Ja jestem gotowa. – klientka popędziła go, nie dając szansy na odpowiedź.

Wszyscy wyszli z chatki w stronę lasu, za nimi udała się zakapturzona postać, o której elf zdążył już dawno zapomnieć. Nim doszli do odpowiedniego miejsca, łotr opowiedział jak zbiegł ze statku handlarzy niewolników grasujących w tych stronach, ale dziewczynka go nie słuchała, jakby czekała tylko na moment, gdy dotrą na miejsce.

– To tutaj. – powiedziała matka i zaczęła odgarniać śnieg z drewienek – Daj mi małą i pomóż rozpalić ogień.

Gdy elf odgarnął dostatecznie dużo śniegu, udało mu się rozpalić ogień. W tej samej chwili matka głośno wypowiedziała niezrozumiałe dla niego słowa. Ogień rozjaśnił otoczenie, dopiero teraz widać było, że wszyscy znajdowali się w kamiennym kręgu. Od strony największych kamieni pojawiło się jeszcze jedno światło – magiczny portal, przez który przeszła piekielna bestia. Kobieta recytowała dalszą część zaklęcia, ostatnim słowem było zdobyte podstępem imię elfa.

– Co się dzieje?! – zapytał zdezorientowany łotr – Jesteś wiedźmą!

– Tak, ja i moja córka kultywujemy stare tradycje. – odpowiedziała – Demon, którego przyzwałam, pożre cię i w podzięce uleczy moje dziecko! – wyjaśniła – Dziękuję, za tak dobrze wykonane zlecenie. Ha! Ha! Ha!

***

W międzyczasie, tajemnicza postać wdrapała się na wzniesienie nieopodal, by lepiej obserwować sytuację. Odsłonięty kaptur wyłonił łysą czaszkę. Czarnoksiężnik uniósł głowę w stronę nieba, rozpoczął inkantację własnego zaklęcia.

***

Wewnątrz kręgu wiedźma powtórzyła koniec zaklęcia, przypominając demonowi, kogo ma pożreć. Łotr mógł zaatakować, lub uciekać – oczywiście uciekł, lecz w najgorszym z możliwych kierunków. Na drodze ucieczki stanął nasz stary znajomy krasnoludzki kupiec.

– Ho! Ho! Ho! Kogo my tu mamy?! – roześmiał łapiąc za zatrzaski na brodzie – Co z nim zrobimy moi mali?

– Zejdź z drogi, jeśli chcesz żyć! – ostrzegł krasnoluda przed demonem.

– Nie jeden mi groził i nie jednego sprzedałem do niewoli! – odparł wyjmując nożyk spod czapki – Daj się związać po dobroci. Dostanę za ciebie więcej – przerwał na chwilę – niż ukradłeś mi w tamtej gospodzie! – wykrzyczał plując.

– Zostaw sanie i uciekaj! – ostrzegał znowu.

– Co?! – chrząknął, widząc demona wyłaniającego się zza pleców elfa.

Bestia chciała chwycić obu mężczyzn, lecz wokół uniósł się śnieg. Wiatr narastał i powstała spora trąba powietrzna, wtedy łotr zobaczył czarnoksiężnika na wzniesieniu, zastanawiając się, kogo jeszcze tu diabły przyniosą. Silny wicher podniósł elfa, krasnoluda, wiedźmę z dzieckiem, a nawet demona. Wszyscy wirowali dookoła wyzywając się i dławiąc powietrzem.

– Same kłopoty z tym elfem, lepiej go zabić! – krasnolud próbował krzyknąć w tej zamieci.

– Ustaw się w kolejce! – wydukała wiedźma.

– Grr! Arr! – zawarczał demon.

– Raz chciałem zrobić coś dobrego – pomyślał elf – i co mi z tego przyszło?

Pod mroźnym tornadem pojawiło się światło. Demon powoli znikł w blasku, wiedźma z córką też. Siła zaklęcia zaczęła maleć, jednak zanim wiatr ustał, rozrzucił krasnoluda i elfa daleko od siebie. Wokół zapanowała błoga cisza, płomień ogniska ledwo się tlił. Na wzniesieniu nie było już czarnoksiężnika.

Elf rozejrzał się, został sam, a śnieg wydawał się dziwnie układać, dlatego wdrapał się na jedno z drzew i spojrzał raz jeszcze. Tornado zostawiło wyrytą w śniegu wiadomość:
"GOSPODA RANO". Czy była to zapowiedź nowego zlecenia, czy ostrzeżenie? – nie wiedział na pewno, ale my wiemy, że to zupełnie inna historia…

Koniec.